Ogród przy naszym apartamentowcu wygląda jak wyjęty z bajki. Niskie drzewa lotosu i leżące pod nimi płatki tych cudownie pachnących kwiatków tworzą krajobraz jak z raju. Wkomponowany w to wszystko basen kusi w ten gorący dzień, choć woda o zielonkawym odcieniu nie wygląda zachęcająco. W bloku mieszka kilka wynajmujących i większość lokalesów, pewnie również ekspatów.
Poranki na balkonie to moja ulubiona część dnia. Piję herbatę i jem śniadanie. A potem obserwuję skaczące po drzewach mangowych i kokosowych wiewiórki. W ogrodzie rosną też bambusy. Wygląda jak japoński. Zaprojektowany z dużą dbałością o szczegóły, perfekcyjny i piękny.
Palolem to niewielka nadmorska miejscowość. Większość napotykanych turystów mówi po rosyjsku. Czasem spotykam miejscowych, najczęściej w wieku 60+. Jest też trochę rodzin z dziećmi. Zdarzają się grupy dojrzałych przyjaciółek lub duety: mama+córka.
Dzisiaj rano, podczas rytualnego już spaceru, poznałam dwie urocze Niemki - Katje i Rose. Mama z córką nastolatką przyjechały do Indii z Niemiec, ale nie są fankami jogi ani hinduskiej kuchni. Poleciły mi najlepszą pizzerię, prowadzoną w Palolem przez Europejczyka. Obiecały, że będzie pyszna, więc mam już plan na kolację. Sama siebie zadziwiłam, prowadząc z paniami konwersację po niemiecku. Używam go rzadko, najczęściej w sytuacjach kryzysowych, kiedy już MUSZĘ. Ponieważ było rano, ja miałam wyluzowany nastrój, spróbowałam, choć w momentach krytycznych przechodziłam na angielski. Tak czy siak, po niemiecku się dogadam, nawet nieźle.
Poznałam też kilka uroczych Hindusek. Tuż obok naszego apartamentowca jest restauracja Magic Touch. Prowadzona przez hinduskie małżeństwo, prawdopodobnie Muzułmanów. Niedaleko jest też meczet, skąd ok 5 rano, po południu dobiegają modły. Hindusi to zróżnicowane religijnie społeczeństwo. Są buddyści, muzułmanie, a nawet chrześcijanie. Jadąc skuterem, mija się zarówno biało-niebieskie kościółki, okazałe meczety, ale i świątynie buddyjskie. Nie miałam okazji zwiedzić meczetu ani hinduskiej świątynii, ale za to zwiedziłam 3 Kościoły. Jestem zachwycona, bo Kościół w tropikach to zawsze niezwykłe odkrycie. Moim faworytem, absolutnym numerem 1 jest świątynia w Filipinach. W Port Barton. Te w Indiach bardzo przypominają mi takie kościoły. Dwa rzędy ławek, ołtarz, a w tle fruwające ptaki. Kościoły otwiera się tylko na msze. Można więc co najwyżej zajrzeć przez okno, zobaczyć wnętrze.
Pani z jadłodajni obok naszego bloku gotuje cudownie. To czarodziejka, która przyrządzi rewelacyjne biryani, ryż szafranowy lub chicken masala, ale też zrobi kotleciki mielone, przepysznie i taniutko. Nasz 5-letni synek uwielbia jeść to, co zna. Z radością zamówiliśmy więc nuggetsy z kurczaka. Trochę długo trwało przygotowywanie, więc dwa razy pytałam pani, czy wszystko w porządku. A ona na to ,,Give me more time". Poczekaliśmy. Po ok. godzinie z wielkim uśmiechem pani postawiła na naszym stoliku wielki talerz z ok. 10 kotlecikami mielonymi. Powiedziała, że nie umie robić nuggetsów, ale ma je w karcie. A że my jako pierwsi je zamówiliśmy, pani wpisała nazwę w wyszukiwarkę, odnalazła przewodnik video i krok po kroku, zrobiła nam nasze danie. Niesamowite! Co prawda nie były to nuggetsy, ale pani zrobiła na mnie niesamowicie pozytywne wrażenie. Tak samo jej mąż. Pomaga jej w biznesie, podaje napoje, pomaga sprzątać, przynosi ciężkie worki z warzywami. Ostatniego dnia pobytu pani pokazała mi zdjęcie swojego syna, który uczy się na kapitana statku. Ma 25 lat i w szkole morskiej zdobywa zawód. Uwielbiam poznawać historie mieszkańców odległych zakątków świata. Mogłabym ich słuchać w nieskończoność, ale czas uciekać do domu. Wieczór z dzieckiem to seria rytuałów - kąpiel, bajka, spać. Rano znów herbata na tarasie, spacer na plażę i zdjęcia. A potem nowy dzień z moimi chłopakami. O takich wakacjach marzyłam. Na takie zabrał mnie mąż z okazji moich 34. urodzin. I choć inne podróże są w tym momencie zamrożone z różnych względów, ta nam się udała. Na ostatnią chwilę. Niespodziewanie. Tak jak jest najlepiej.
Profilaktycznie w pierwszych dniach zapijamy wszystko coca-colą lub pepsi. Aby przyzwyczaić brzuchy do ostrej kuchni. Coca-cola podobno rozpuszcza rdzę. Żadna bakteria, jak czytam na podróżniczych forach, nie uchroni się w starciu z tym napojem w kolorze smoły.
Różnica czasu między Goa i Warszawą to 4,5 h. Nie najgorzej. Słońce wschodzi tu ok. 6:30, a zachodzi przed 19:00. Jest relaksująco i cudnie. Poranna joga, powitanie słońca czy medytacja to wiadomo, ale dopiero ten zaplanowany na jutro masaż ajurwedyjski i próbowanie specjałów lokalnej kuchni sprawia mi największą frajdę.